Chciałbym wysunąć twierdzenie, które stoi w sprzeczności z dużą częścią literaturoznawstwa. Z historycznego punktu widzenia, zbiorowe przedsięwzięcie, które nazywamy literaturą afroamerykańską lub czarną literaturą, ma niewiele ponad sto lat. Co więcej, już się skończyło. A to ostatnie jest faktem, którego nie powinniśmy ani żałować, ani nad nim ubolewać.
Literatura afroamerykańska była literaturą odrębnego okresu historycznego, a mianowicie ery konstytucyjnie usankcjonowanej segregacji znanej jako Jim Crow. Naznaczona stanowymi poprawkami do konstytucji, które pozbawiły praw obywatelskich czarnych Amerykanów w dużej części Południa, usankcjonowana przez Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych w 1896 roku niesławnym orzeczeniem „osobno, ale równo” w sprawie Plessy przeciwko Fergusonowi i chyląca się ku upadkowi w latach 50-tych, 60-tych i wczesnych 70-tych, Jim Crow i walka z nim dały początek – i ukształtowały – afroamerykańskiej praktyce literackiej, jaką znamy. Czy nam się to podoba, czy nie, literatura afroamerykańska była zjawiskiem spod znaku Jima Crowa, co oznacza, że z punktu widzenia świata po Jima Crowie literatura afroamerykańska jest historią. Chociaż można (a studenci literatury amerykańskiej z pewnością powinni) pisać o literaturze afroamerykańskiej jako o przedmiocie badań, nie można już pisać literatury afroamerykańskiej, tak jak nie można obecnie pisać literatury elżbietańskiej.
Fakt ten nie powinien budzić lamentu, ponieważ społeczeństwo, które dało nam to, co znamy jako literaturę afroamerykańską, jest społeczeństwem, którego czarni Amerykanie nie chcieli wtedy i z pewnością nie chcą teraz. Umacniając Jima Crow poprzez przemoc, ustawy stanowe i decyzje sądowe, stany południowe zamknęły wiele dróg uczestnictwa w życiu politycznym i społecznym, które otworzyły się przed czarnymi z Południa podczas Rekonstrukcji i zdołały przetrwać różne formy opozycji w ciągu dwóch dekad po tym, jak kompromis Hayes-Tilden z 1877 roku skutecznie zakończył Radykalną Rekonstrukcję. To właśnie w odpowiedzi na rosnącą falę pozbawienia praw obywatelskich i segregacji, wezwania czarnych Amerykanów do stworzenia odrębnej literatury zaczęły się mnożyć i kształtować czarną praktykę literacką.
W świetle najnowszej krytyki literackiej, moje twierdzenie może wydawać się błędne. Wiele badań starało się uzasadnić przyjęcie dłuższego spojrzenia na literaturę afroamerykańską: Niektóre prace dowodzą, że tym, co definiuje afroamerykańskie teksty literackie, jest sposób, w jaki czarni autorzy, świadomie lub nieświadomie, przepracowali praktyki retoryczne, mity, folklor i tradycje wywodzące się z kontynentu afrykańskiego. Inni definiują literaturę afroamerykańską poprzez jej długotrwały spór z niewolnictwem, widząc nawet we współczesnej literaturze czarnej nieusuwalne piętno sposobów, w jakie zniewoleni czarni radzili sobie z brutalnością Środkowego Przejścia. Z pewnością przed wojną secesyjną abolicjoniści przytaczali i zachęcali do osiągania czarnych osiągnięć w literaturze, by odeprzeć zarzuty o niższość czarnych. W większości jednak chcieli pokazać, że czarni mogą tworzyć literaturę, a nie że muszą tworzyć odrębną literaturę.
Pod koniec XIX wieku to się jednak zmieniło. Wielu pisarzy – w tym Frances E.W. Harper, Anna Julia Cooper, W.E.B. Du Bois i Sutton E. Griggs – nawoływało czarnych do pisania literatury dla siebie. Literatura nie tylko została wciągnięta do walki z Jim Crow jako sposób na zakwestionowanie egzekwowania i usprawiedliwiania segregacji, ale w sytuacji, gdy tak wielu czarnych Amerykanów zostało skutecznie wykluczonych z procesu politycznego, literatura i sami pisarze mogli odegrać ogromną rolę w tym, co stało się pozornie niekończącą się rundą prób zrozumienia, czego tak naprawdę chce „Murzyn”. Pytanie to miało znaczenie, ponieważ obrońcy białego Południa upierali się, że stworzyli społeczeństwo zgodne z naturalnym porządkiem rzeczy, podczas gdy krytycy porządku społeczno-politycznego tego regionu próbowali ustalić, jak daleko na drodze równości naród będzie musiał się posunąć, by uspokoić swoich pokrzywdzonych czarnych obywateli. Obie strony zabiegały o głosy czarnych w celu potwierdzenia lub zaprzeczenia.
Kiedy w 1944 roku University of North Carolina Press wydało antologię pod tytułem What the Negro Wants, zawierającą eseje 14 czarnych autorów i zredagowaną przez afroamerykańskiego historyka Rayforda W. Logana, wydawca prasy, biały człowiek o nazwisku W.T. Couch, poczuł się zmuszony do zamieszczenia wstępu informującego czytelnika: „Ta książka została napisana na prośbę prasy. Ideą tej prośby było to, że kraj, a szczególnie Południe, powinien wiedzieć, czego chce Murzyn, i że wypowiedzi czołowych Murzynów mogą rzucić nieco światła na tę ważną kwestię.” Wśród 14 „czołowych Murzynów” znalazło się czterech, których sława w znacznym stopniu opierała się na ich twórczości literackiej: Du Bois, George S. Schuyler, Langston Hughes i Sterling A. Brown.
W sumie tym, co wytworzyło literaturę afroamerykańską, jaką znamy, było to, że w społeczeństwie Jim Crow, czarni pisarze i ich dzieła mogły być wiarygodnie postrzegane jako głosy dla w dużej mierze uciszonej populacji.
W konsekwencji twórczość literacka czarnych pisarzy stała się przedmiotem dyskusji pod względem tego, jak dobrze służyła (lub nie służyła) jako instrument w walce z Jim Crow i pod względem tego, co pokazała o rozwoju (lub jego braku) czarnej literatury, rasy jako całości, lub postępu narodu w akceptowaniu Afroamerykanów jako pełnoprawnych i równych obywateli. Oczywiście, nie każdy czarny pisarz zaakceptował lub przyjął te warunki; niektórzy sprzeciwiali się wymaganiom stawianym im jako pisarzom.
Wielu krytyków czarnej literatury również przytaczało takie oczekiwania jako nakładające znaczną odpowiedzialność na czarną literaturę. Pisząc w 1942 roku w krótko istniejącym czasopiśmie Negro Quarterly: A Review of Negro Life and Culture, redagowanym przez Angelo Herndona i Ralpha Ellisona, na przykład, młody, początkujący czarny krytyk Edward Bland ubolewał nad brakiem literackich osiągnięć wśród autorów Harlem Renaissance w latach dwudziestych: „Jedną z wybitnych cech powieści murzyńskich, które ukazały się w latach dwudziestych, była ich literacka niekompetencja”. Przypisując tę rzekomą niekompetencję politycznemu obciążeniu nałożonemu na czarnych pisarzy przez czarną klasę średnią, Bland narzekał, że dla czarnego drobnomieszczańskiego czytelnika „literatura była medium, poprzez które czarny człowiek mógł przedstawić światu swoje racje i ukazać te szczegóły murzyńskiego życia, które przyczyniłyby się do uznania i dobrej woli rasy. Pisanie stało się funkcją zmieniania świata poprzez to, co stało się wyraźną propagandą; a główną przesłanką rządzącą jej tematem i sposobem prezentacji było dobro rasy.”
Bland nie był odosobniony w tego rodzaju krytyce. Wielu autorów renesansu Harlemu samo obwiniało swoich poprzedników w podobnych słowach. I wielu pisarzy po Blandzie również to robiło. Nie chodzi o to, by zgadzać się lub nie zgadzać z takimi surowymi ocenami czarnej fikcji. Chodzi raczej o to, by dostrzec, że impuls do wystawiania takich ocen ujawnia, jak nierozerwalnie związana była czarna literatura i warunki społeczne narzucone przez Jima Crowa. W każdym przypadku krytyka wyrażała nadzieję, że czarna literatura może pozbyć się tych samych cech, które wcześniej identyfikowały ją jako czarną literaturę. Czasami argumentowano, że w ten sposób mogłaby wreszcie stać się tym, czym starała się być na początku – prawdziwie reprezentatywna dla czarnych ludzi i prawdziwym wskaźnikiem kreatywności i możliwości rasy. Inni argumentowali, że po Jim Crow, czarni pisarze mogliby zostać całkowicie uwolnieni od ciężaru reprezentowania rasy – pisarze byliby wreszcie wolni, by być sobą.
Pomimo różnic w odpowiedziach, jakie przyniosły, obie linie argumentacji były odpowiedziami na te same pytania. Jaki byłby status czarnej literatury, gdyby wreszcie runęły mury Jima Crowa? Czy ujawnią się wreszcie prawdziwe kontury czarnej odmienności? Czy też różnica rasowa i potrzeba odrębnej literatury okażą się jedynie funkcją systemu narzuconej nierówności?
Choć można by się spodziewać, że kwestie te staną się istotne w późnych latach czterdziestych i wczesnych pięćdziesiątych, gdy nowoczesny ruch praw obywatelskich zaczął odnosić zwycięstwa, które sygnalizowały nadchodzący koniec konstytucyjnie usankcjonowanej segregacji, prawda jest inna. Od początku istnienia czarnej literatury, na początku XX wieku, Frances Harper, Du Bois, Zora Neale Hurston i Ellison byli tylko niektórymi pisarzami, którzy postawili to pytanie wprost. Odpowiedzią tour de force i dziełem literackim, które naprawdę, i paradoksalnie, znajduje się w centrum literatury afroamerykańskiej, jest kontrowersyjna powieść satyryczna George’a S. Schuylera z 1931 roku o różnicach rasowych, Black No More: Being an Account of the Strange and Wonderful Workings of Science in the Land of the Free, A.D. 1933-1940.
Schuyler wyczarował naukowca, złowieszczo nazwany Dr Junius Crookman, który wynajduje skuteczną i niedrogą metodę, aby czarne nieodróżnialne w wyglądzie od białych. Crookman reklamuje swój wynalazek jako rozwiązanie problemu rasowego, a w nowym wspaniałym świecie powieści Schuylera, czarni masowo decydują się skorzystać z okazji, by nie być już czarnymi, nie pozostawiając w Stanach Zjednoczonych praktycznie żadnych wizualnie czarnych ludzi. Schuyler, ostry, dumny osobnik i arcykonserwatysta, przedstawił swoją satyrę jako, po części, oskarżenie czarnej nienawiści do samego siebie i rasowego wstydu. Jednak w miarę rozwoju akcji Black No More staje się czymś zupełnie innym. Gdyby bowiem rasa była czymś więcej niż tylko głębią skóry, nowy kolor skóry okazałby się niewystarczającym przebraniem; aby sztuczka mogła się udać, konieczne byłoby pewne kulturowe uporządkowanie. Jak się jednak okazuje w opowieści Schuylera, jeśli czarni nie mogą być fizycznie zidentyfikowani jako inni, to po prostu nie są aż tak inni. Czarni w powieści stają się czarnymi nie dlatego, że czują, iż ich kultura jest gorsza od kultury białych. Dokonują zmiany, ponieważ są zmęczeni byciem odciętym od dobrych miejsc pracy, dobrych mieszkań i przyzwoitych usług wyłącznie na podstawie koloru skóry.
Zaskakująco, to elity obu ras, które mówią najbardziej żarliwie w książce w imieniu różnic rasowych. Nie mogąc być demagogami na podstawie koloru skóry, biali politycy z Południa desperacko próbują zrekonstruować jakieś podstawy różnic rasowych, zagłębiając się w genealogie w nadziei, że uda im się raz na zawsze ustalić, kto jest czarny, a kto biały. Ale tutaj spotykają się z katastrofalnymi rezultatami, ponieważ odkrywają, że większość amerykańskich białych okazuje się być w jakimś miejscu na swoim drzewie genealogicznym obciążona czarnym rodowodem. Równolegle z cierpieniem białych segregacjonistów jest trudna sytuacja czarnych przywódców, których Schuyler przedstawia w serii pogardliwych karykatur takich postaci jak Marcus Garvey, James Weldon Johnson, Madam C.J. Walker i Du Bois – karykatur, które nie przeszkodziły Du Boisowi i Alainowi Locke’owi, kluczowej sile renesansu Harlemu, w przychylnym zrecenzowaniu książki. Pomimo faktu, że on i jemu podobni znaleźli się wśród celów powieści, Du Bois był przekonany, że zdrowie literatury murzyńskiej zależy od tego, czy czarni autorzy będą mogli pisać o swojej rasie w dowolny sposób, nawet jeśli rezultaty będą niepochlebne. W tej kwestii „Black No More” spisuje się znakomicie.
Ale to właśnie nakreślenie w powieści klasowego zaangażowania w linię rasową pomaga wyjaśnić, dlaczego właściwe jest postrzeganie literatury afroamerykańskiej jako zakończonej. Chociaż Black No More jest bezlitosna w swoim negatywnym przedstawieniu wszystkich organizacji praw obywatelskich i protestów, fabuła Schuylera podkreśla rolę Jima Crowa w wykuwaniu związku między działaniami i pismami czarnej elity a czarną populacją narodu jako całością. Powieść pokazuje, że – czy to na dobre, czy na złe – działania grupy, którą Du Bois uznał za Utalentowaną Dziesiątkę, mogły służyć do reprezentowania wszystkich czarnych Amerykanów tylko w świecie, w którym Jim Crow mógł być egzekwowany. Ponieważ segregacja opierała się nieformalnie na twierdzeniach i przekonaniach dotyczących różnic i nierówności rasowych, nadawała spójność pojęciu zbiorowego interesu rasowego. Oznaczało to również, że publikacja dzieła literackiego lub sukces konkretnej czarnej jednostki mogły zwrócić uwagę na fałszywość rasistowskich przekonań i, poprzez argumentację lub demonstrację, wpłynąć na wszystkich czarnych, niezależnie od ich statusu klasowego.
Teraz jest inaczej. Jak oddane żywo w pracy jak Michael Thomas’s 2007 powieść, Man Gone Down, który został nagrodzony 2009 International Impac Dublin Literary Award, rasizm nadal żądła. Śledząc czterodniową odyseję w Nowym Jorku po 11 września bezimiennego czarnoskórego bohatera i byłego doktoranta anglistyki o rodowodzie tak mieszanym jak Du Bois, autor pokazuje, że dyskryminacja nadal stanowi problem. Dla bohatera Thomasa irytujące jest na przykład to, że biali bywalcy modnych marketów reagują zdziwieniem na widok czarnego mężczyzny robiącego zakupy obok nich, jakby należał do tego miejsca. Jednak, jak zauważa Thomas, jest również jasne, że społeczeństwo, które akceptuje pojawienie się czarnych w ekskluzywnych marketach, dzielnicach i szkołach, lub społeczeństwo, które uznaje osiągnięcia literackie czarnych, może być również społeczeństwem, które toleruje wiele biedy i nierówności. I znów, samo w sobie, spostrzeżenie to nie jest niczym nowym. Langston Hughes, w swojej autobiografii The Big Sea z 1940 roku, bezlitośnie potępił swoich współczesnych z renesansu Harlemu za to, że wierzyli, iż „problem rasowy został w końcu rozwiązany przez Art plus Gladys Bentley”, i że „Nowy Murzyn będzie odtąd wiódł nowe życie na zielonych pastwiskach tolerancji stworzonych przez Countee Cullena, Ethel Waters, Claude’a McKaya, Duke’a Ellingtona, Bojanglesa i Alaina Locke’a”. Hughes następnie kontynuował, ostro, choć nieco nieszczerze: „Nie wiem, co sprawiło, że Murzyni tak myśleli – poza tym, że w większości byli to intelektualiści zajmujący się myśleniem. Zwykli Murzyni nie słyszeli o renesansie Harlemu. A jeśli słyszeli, to nie podniosło to ich zarobków.”
Oczywiście, że nie podniosło, i na pewnym poziomie Hughes uznał niesprawiedliwość swojej krytyki. Cele jego cenzury nie były tak naiwne, jak je sobie wyobrażał. Ale wiedział, gdzie ostrze noża jest najostrzejsze. Tym, co czyniło prace wybranej grupy czarnych literaturą afroamerykańską, było twierdzenie i przekonanie, że ich praca ma coś wspólnego z dobrem czarnych Amerykanów w ogóle. Usunąć ten związek, a dzieła, niezależnie od tego, jak bardzo byłyby dopracowane, osadzałyby się w literackim wszechświecie według stylu, tematu, gatunku czy czegokolwiek innego. Pisząc w latach czterdziestych, Hughes wiedział, że związek ten nie został jeszcze zerwany. Amerykańskie społeczeństwo wciąż było społeczeństwem Jima Crowa, a pisarstwo czarnych Amerykanów było literaturą afroamerykańską.
Pod rządami Jima Crowa, pomagając zwrócić uwagę na krzywdy segregacji, artyści literaccy, którzy dali nam literaturę afroamerykańską, pomagali w ustanowieniu polityki opartej na odwoływaniu się do struktury białej władzy, rzekomo w imieniu całej rasy, aby głosić (cytując najbardziej znany tekst Du Boisa, Dusze czarnych ludzi), że „problemem dwudziestego wieku jest problem linii koloru”. Polityka ta była ograniczona przez to, że była polityką elitarnego apelu, a nie bezpośredniego działania. W rzeczywistości było tak dlatego, że dyskryminacja rasowa, wymuszona przemocą i ustawą, utrudniała większości czarnych Amerykanów na Południu skuteczne działanie polityczne we własnym imieniu.
Obecnie jednak literatura upierająca się, że problemem XXI wieku pozostaje problem linii koloru paradoksalnie zaciemnia problemy ekonomiczne i polityczne, przed którymi stoi wielu czarnych Amerykanów, chyba że problemy te można przypisać dyskryminacji rasowej. Jeśli czarni obywatele narodu cierpią w dużej mierze z tych samych powodów, dla których cierpią biali obywatele, to jest to problem, o którym taka polityka nie ma nic do powiedzenia. W świecie, w którym żyjemy, dyskryminacja najbardziej rzuca się w oczy jako problem, którym należy się zająć, kiedy już wiele innych życiowych problemów zostanie zredukowanych do możliwych do rozwiązania rozmiarów – dlatego też profesorowie college’u, którzy są lekceważeni przez taksówkarzy i zaczepiani przez policjantów we własnych domach, lub bogaci celebryci, którzy są lekceważeni przez ekskluzywnych sprzedawców, stali się ikonami pokazującymi, że rasa wciąż ma znaczenie.
Literatura podkreślająca dyskryminację jest literaturą tej warstwy klasowej. I nie popełnijcie błędu, pod koniec XX i na początku XXI wieku ukazało się wiele bardzo dobrych powieści i wierszy takich pisarzy, jak Thomas, Colson Whitehead, Paul Beatty, Danzy Senna, Andrea Lee i Carl Phillips, by wymienić tylko kilku. Według kryteriów, których używamy do określenia kwestii tożsamości rasowej, wszyscy ci autorzy mogą być rzeczywiście Afroamerykanami. Dzieła, które napisali, nie są jednak nimi.
.