Pucz w Turcji dobiegł końca, a teraz zaczyna się czystka.
W sobotę tureccy żołnierze i policja – ci, którzy pozostali wierni prezydentowi Recepowi Tayyipowi Erdoğanowi w niepewnych godzinach dnia poprzedniego – łapali swoich wrogów w całej służbie bezpieczeństwa, podobno aresztując tysiące. Będą ich jeszcze tysiące. W świecie wysokich stawek tureckiej polityki – nominalnie demokratycznej, ale rozgrywanej z autorytarną dzikością – sprawiedliwość dla przegranych będzie szybka i brutalna.
Niezwykłą rzeczą w piątkowej próbie zamachu stanu nie jest to, że się nie powiodła, ale to, że po latach nieustannego oczyszczania Erdoğana z opozycji, w tureckim wojsku znalazła się frakcja na tyle silna, by w ogóle przeprowadzić zamach stanu.
Konfrontacja nadchodziła od dawna. Kiedy Erdoğan po raz pierwszy został premierem w 2003 roku, był wielką demokratyczną nadzieją świata islamskiego, przywódcą o ogromnej witalności, który pokaże światu, że otwarcie islamski polityk może prowadzić stabilną demokrację i być członkiem NATO.
Nadzieje te szybko się rozwiały. Erdoğan, który został wybrany na prezydenta Turcji w 2014 r., wziął stronę z podręcznika Władimira Putina, wykorzystując instytucje demokratyczne do legitymizacji swoich rządów, jednocześnie miażdżąc swoich przeciwników, z zamiarem ostatecznego zdławienia samej demokracji. W ciągu ostatniej dekady Erdoğan uciszył, zmarginalizował lub zmiażdżył niemal każdego w kraju, kto mógł mu się sprzeciwić, w tym redaktorów gazet, profesorów uniwersyteckich, pracowników organizacji pomocowych i polityków-dysydentów. (Cóż za ironia, że Erdoğan, który uwięził tak wielu dziennikarzy i zadał sobie wiele trudu, by ocenzurować Twittera, Facebooka i YouTube’a, być może ocalił swoją prezydenturę, używając FaceTime, by w sobotę wcześnie wystąpić w tureckim kanale informacyjnym). Prezydent Obama i inni zachodni przywódcy, postrzegając Erdoğana jako bastion chroniący przed chaosem, w dużej mierze dali mu wolną rękę. W swojej ostatniej próbie zdobycia autorytarnej władzy, Erdoğan przeforsował ustawę, która pozbawiła członków parlamentu immunitetu przed oskarżeniami, środek, którego jego krytycy obawiają się, nie bez powodu, że wykorzysta go do usunięcia kilku pozostałych ustawodawców, którzy wciąż mu się sprzeciwiają.
Jest jeszcze wojsko. Od czasu powstania tureckiej republiki w 1923 roku generałowie tego kraju uważali się za ostatecznych arbitrów jego polityki, przejmując władzę – czasami w brutalny sposób – kiedy tylko uznali, że rząd stał się zbyt lewicowy lub zbyt islamski. (Po obaleniu przez wojsko demokratycznie wybranego rządu w 1960 roku, generałowie dokonali egzekucji premiera). Wojsko miało szczególną pogardę dla Erdoğana, którego uważali za niebezpiecznego islamistę – ale nie okazali się dla niego równi.
W 2007 roku poplecznicy Erdoğana zainicjowali serię pokazowych procesów, znanych pod wspólną nazwą Sledgehammer, w których wykorzystano sfabrykowane dowody, aby usunąć najwyższe szczeble tureckiego korpusu oficerskiego. Setki osób trafiły do więzień, a samo wojsko wydawało się na zawsze odsunięte od polityki. Erdoğan musiał być zaskoczony, że w siłach zbrojnych nadal istnieje frakcja dysydentów na tyle duża, by próbować go obalić. W piątek organizatorzy puczu nie mieli nawet na tyle rozsądku, by zatrzymać człowieka, którego próbowali obalić, i najwyraźniej nigdy poważnie nie rozważali możliwości dostania się do pałacu. (Po zamachu stanu w 1980 r. wojsko zabiło i uwięziło dziesiątki tysięcy osób). W następstwie ich porażki wojsko wkrótce znajdzie się pod całkowitą kontrolą Erdoğana, podobnie jak praktycznie każda inna instytucja w kraju.
W swoim dramatycznym wystąpieniu na lotnisku Atatürka w Stambule w piątek wieczorem Erdoğan obarczył winą za powstanie przebywającego na wygnaniu duchownego Fatullaha Gulena, odosobnioną postać, która mieszka w Poconos. Mam wiadomość dla Pensylwanii,” powiedział Erdoğan, odniesienie, które musiało zaskoczyć wielu nie-Turków. „Zaangażowałeś się w wystarczającą zdradę przeciwko temu narodowi. Jeśli się odważysz, wróć do swojego kraju.”
Gulen, starzejący się duchowny, który stoi na czele jednego z największych na świecie zakonów islamskich, uciekł z Turcji w 1999 roku, kiedy wydawało się, że wojsko zamierza go aresztować. Przez lata był jednym z najbliższych sojuszników Erdoğana, pomagając mu w dojściu do władzy. Choć Gulen głosi przesłanie miłości i tolerancji, często jest coś tajemniczego w nim i jego zwolennikach, którzy nie afiszują się łatwo ani ze swoją przynależnością, ani z intencjami. Przez lata zwolennicy Gulena po cichu zajmowali stanowiska w wielu tureckich instytucjach, zwłaszcza w sądach i policji. (To właśnie Guleniści prowadzili pokazowe procesy przeciwko generałom i prasie). W 2008 roku James Jeffrey, amerykański ambasador, napisał notatkę na temat infiltracji tureckiej policji narodowej przez Gulenistów. „Twierdzenie, że T.N.P jest kontrolowana przez Gulenistów jest niemożliwe do potwierdzenia, ale nie znaleźliśmy nikogo, kto by to kwestionował”, powiedział Jeffrey.
Wtedy, w 2013 roku, Gulen i Erdoğan rozstali się, w tym, co wydaje się być częścią nagiej walki o władzę. W kolejnych latach Erdoğan oczyścił sądy i policję z tysięcy mężczyzn i kobiet uważanych za lojalistów Gulena. Trudno jest stwierdzić, czy Gulen stał za piątkową próbą puczu, ale w tym momencie wydaje się to mało prawdopodobne. Podczas gdy zwolennicy Gulena dominowali w służbach bezpieczeństwa, nie byli oni powszechnie uważani za dużą siłę w wojsku. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że oficerowie, którzy przewodzili rewolcie, reprezentowali resztki starego świeckiego porządku w wojsku. Teraz są skończeni.
Podczas swojego przemówienia wczoraj wieczorem na lotnisku w Stambule Erdoğan odniósł się do próby zamachu stanu jako „daru od Boga”. Erdoğan jest zazwyczaj precyzyjnym mówcą, ale w tym przypadku, być może w swoim podnieceniu, pokazał swoje karty. Skoro próba zamachu stanu została udaremniona, bez wątpienia wykorzysta ten moment. W ostatnich miesiącach Erdogan nie ukrywał, że chce zmienić konstytucję, aby dać sobie niemal całkowitą władzę. Teraz już nic go nie powstrzyma.