W czwartek, Phish zajmie scenę w Boardwalk Hall w Atlantic City, NJ, przygotowując się do napisania kolejnego rozdziału w ich piętrowej historii Halloween. Nadchodzący, nieznany album będzie ósmym wydanym przez Phish w noc (lub w pobliżu) Halloween. Najlepsi z Vermont są nadal tak ostrzy jak zawsze, stawiając sobie co wieczór nowe wyzwania w granicach swoich oryginałów, z nowymi coverami i nowymi dźwiękami. Ten, kto weźmie udział w koncercie w Atlantic City powinien spodziewać się, że Phish po raz kolejny odwróci scenariusz z wyborem albumu i wykona go z godną podziwu precyzją.
Oto jesteśmy, prawie dwadzieścia lat od pierwszego kostiumu na Halloween. Jak się tu znaleźliśmy? Od The White Album do Waiting For Columbus, Phish stworzył siedem indywidualnych, unikalnych doświadczeń. W 2013 roku niektóre występy zdążyły się już zestarzeć, inne nie. Niezależnie od tego, zobaczmy, jak każdy z nich wygląda w dzisiejszych czasach, z ostrożnym podziałem, po którym następuje werdykt: Przereklamowany, Niedoceniony lub Właściwie Oceniony.
1994: The White Album
Jest wiele powodów, dla których pierwszy kostium Phisha na Halloween, The Beatles’ White Album, jest wart posłuchania prawie dwadzieścia lat po tej pięknej nocy w Glens Falls, NY. Po pierwsze, Phish pozostał wierny motywowi muzycznego kostiumu i prawie stał się The Beatles z intro Ed Sullivan, które ostatecznie doprowadziło do „Back in the U.S.S.R.” na rozpoczęcie setu. Zespół zmagał się z kryzysem tożsamości przez cały czas, a pod koniec brzmiał już praktycznie jak The Beatles. Jednym z niedocenionych aspektów tego występu jest to, jak dobrze obsadzeni byli wokaliści. Page na „Dear Prudence” i „Blackbird,” Mike na „I’m So Tired,” i harmonizacji na większość innych utworów były spot on.
Ten wybór albumu, podczas gdy klasyczny rekord, był po prostu, że klasyczny. Nie można odchodzić zbyt daleko od krajobrazu Białego Albumu, ponieważ byłoby to lekceważące. Ten album, i zestaw, był tym czym był. Gdyby ogłosili jednorazowy koncert, na którym zagraliby The White Album, zapełniliby arenę i ludzie by się cieszyli, ale koniec końców nie byłoby to spełnienie czyjejkolwiek fantazji o Phishu.
Werdykt: PRAWIDŁOWO OCENIONY
1995: Quadrophenia
Światła gasną na drugi set, noc Halloween, końcowe wersy „Wanna Be Startin’ Somethin'” ustępują miejsca otwarciu „Thrillera”, Phish wychodzi na scenę i zaczyna się….. „I Am The Sea”? O ile nie wyskoczyliście ostatnio z trasy koncertowej The Who, żeby zobaczyć Phisha, perspektywa wykonania Thrillera przez zespół musiała być dla was słodko-gorzka, gdy wchodzili na Quadrophenię. Z pewnością pomaga fakt, że ten klasyczny album The Who jest jedną z największych rockowych oper, jakie kiedykolwiek powstały. Halloweenowy set z 1995 roku był dla Phisha ważny pod wieloma względami. Quadrophenia uczyniła z nich kompozytorów i aranżerów, a nie tylko wykonawców coverów. Dodali sekcję rogową, dodatkowych wokalistów i ostrożnie manewrowali swoją drogą przez ten 80+ minutowy hymn rockowy.
Quadrophenia rzuciła wyzwanie głębi umiejętności Phisha bardziej niż możemy to w tej chwili właściwie docenić. Widzieliśmy, jak osiągali niemożliwe raz za razem w kolejnych latach, ale ten set na Halloween w 1995 roku był kamieniem milowym. Może moje przywiązanie do tego występu wynika z faktu, że jednym z moich pierwszych wprowadzeń do Phisha był ten klip, w którym Trey gra „5:15”, ale ręczę za ten kostium każdego dnia. Nie wiedziałem, co to jest „5:15”, nie znałem Treya ani Phisha, ale wiedziałem, że facet grający na gitarze to zły you-know-what.
Werdykt: UNDERRATED
1996: Remain in Light
Ah, uświęcony set Remain in Light. Na zawsze pozostanie w pamięci fanów Phisha, gdy zespół zmierzył się z ulubieńcami jambandu, Talking Heads. Żegnajcie rock opery i klasyczne rockowe albumy, nadszedł czas na PRAWDZIWY zespół. Trey miał w końcu stać się Davidem Byrne’em, którym zawsze chcieliśmy, żeby się stał, prawda? Cóż, tak jakby.
Rzeczywistość jest taka, że ten set rozgrywa się podobnie jak typowy sezon Atlanta Braves (miasto, w którym odbywał się koncert) – zaczyna się od nieosiągalnego szczytu i ostatecznie gaśnie. Od „Born Under Punches” do „Once in a Lifetime” jest rewelacyjnie. Kreatywna, zakręcona, luźna i po prostu dobra muzyka. Ale tak dobrze jak to się trzyma na taśmie, tak tylna połowa nie mogłaby się trzymać gorzej. Tak, patrzę na ciebie, „Houses in Motion” i „Seen And Not Seen”. Dzięki za „Crosseyed and Painless”, ale to może zostać z tymi, którzy tam byli. Oni wiedzą, jak go właściwie docenić.
Werdykt: PRZEREKLAMOWANE
1998: Loaded
Las Vegas, NV’s 1998 Halloween run is home to a three song set (albeit possibly unintentionally) and a host of other highlights. Jeden zapomniany? A może zestaw z albumu? Loaded jest jednym z tych występów, które wydają się być pomijane przez wszystko inne, co je otacza. Czas zrobił temu zestawowi, bardziej niż jakimkolwiek innym, najwięcej dobrego. Utwory takie jak „Rock and Roll”, „Cool It Down”, „Lonesome Cowboy Bill”, „Oh! Sweet Nuthin'” i „Head Held High” pojawiają się (mniej lub bardziej) regularnie w trakcie trasy koncertowej.
Nie tylko był to świetny występ, ale Phish wyraźnie się nim cieszył, jako że utrzymali te piosenki w ciągu 15 lat od tego czasu.
Werdykt: NIEDOCENIONY
1998: Dark Side of the Moon
Spoiler Alert: Ten zestaw jest przereklamowany. Chociaż nie jest to występ na Halloween, to musi zostać uwzględniony, ponieważ nie tylko sam w sobie był wielkim wydarzeniem, ale również przyćmił blask zestawu Loaded. Jedyną zaletą występu Phisha 11.02.98 jest to, że po raz kolejny nauczył ludzi, aby nigdy nie opuszczać koncertów w trasie. Tak wiele z modelu Phisha jest zbudowane na fakcie, że z każdym występem przychodzi element nieznanego, a ten występ pomógł ugruntować tę reputację.
Muzycznie? Momentami Phish brzmi trochę jak tandetny zespół grający covery w barze, który nuci swoją drogę przez medley Dark Side. Porównajcie pomysłowość takiego setu jak Loaded z improwizowanym setem DSOTM w granicach „Harpua”. Na pewno pamiętny moment, jeśli tam byłeś, bo coś takiego już się (może) nigdy nie powtórzy, ale czas nie zrobił temu konkretnemu setowi żadnej przysługi.
Werdykt: PRZEREKLAMOWANE
2009: Exile on Main St.
Kiedy Phish schodził ze sceny w Las Vegas po wykonaniu Loaded, prawdopodobnie nie wiedzieli, że będzie to ich ostatni występ przez jedenaście lat. W tym czasie zrobili sobie przerwę, wrócili, rozpadli się i znowu się zjednoczyli. Kiedy Phish powrócił po raz (miejmy nadzieję) ostatni, fani nie byli pewni, co dokładnie dostaną. Jasne, koncerty w Hampton były fajne, a lato było fajne. Po prostu miło było zobaczyć ich z powrotem na scenie w tym momencie. Ale kiedy weszli na scenę w Indio, CA na ich własnym festiwalu i zagrali Exile on Main St., wszyscy byli pewni, że Phish naprawdę wrócił.
Podobnie jak The White Album, ten album jest naprawdę dobrze zrobiony. Zespół wyraźnie włożył w niego dużo pracy, sprowadzając Sharon Jones i dodatkową sekcję rogów, aby wzmocnić klasykę The Stones. I wyszło im to znakomicie. Niewielu jest takich, którzy tego nie dostrzegają. A jeśli nie podobał wam się ten zestaw, to przynajmniej macie ten rockowy „Suzy Greenberg.”
Werdykt: WŁAŚCIWIE OCENIONY
2010: Waiting for Columbus
Last but certainly not least, comes Atlantic City’s first Halloween album, 2010’s Waiting for Columbus. W 2010 roku Phish stał się bardziej skupiony i napędzany niż w 2009, dając nadzieję na to, co będzie znane jako era 3.0. Otoczeni dodatkowymi wokalistami, Giovanni Hidalgo na perkusji, rogach i nie tylko, Phish znokautował ten klasyk Little Feat. Od „Fat Man in the Bathtub” do histerycznego a cappella „Don’t Bogart That Joint”, wykonanie było reprezentatywne dla bardziej klarownego umysłu Phisha.
W sumie przyjemny wieczór, który ewidentnie uzasadniał powrót. Można kopnąć na „Spanish Moon”, „Time Loves a Hero” czy „Rocket in My Pocket” i czuć się dobrze z 3.0 Phish.
Werdykt: POPRAWNIE OCENIONY
.