Antony Flew pójdzie do piekła. Tak jak reszta z nas, którzy odrzucają Jezusa Chrystusa jako naszego zbawiciela, według wierzących w Biblię chrześcijan.
Ale Flew, 84-letni angielski filozof, jest gorącym tematem w niektórych kręgach ewangelikalnych. W 2006 r. Uniwersytet Biola – prywatny chrześcijański college w Buena Park – przyznał Flewowi swoją nagrodę Phillip E. Johnson Award for Liberty and Truth, wyróżnienie nazwane dla profesora prawa i autora uważanego za ojca inteligentnego projektu. Podczas ceremonii wręczenia nagrody Flew odrzucił chrześcijaństwo przed publicznością, której misja uniwersytetu brzmi: „Wierzymy, że istniejemy, aby służyć Bogu i Jego Wielkiej Komisji w docieraniu do świata dla Pana Jezusa Chrystusa.”
Flew nie jest jednak zwykłym niechrześcijaninem, co pomaga wyjaśnić jego niedawną sławę wśród ewangelików. Przed 2004 r. Flew był światowej sławy ateistą, którego esej z 1950 r. „Teologia i falsyfikacja” wyprzedził o dziesięciolecia antyreligijne rozważania Richarda Dawkinsa, Sama Harrisa i innych prominentnych dziś sceptyków. Natknąłem się na jego pisma i komentarze na temat improwizacji Boga, kiedy mój własny agnostycyzm zaczął ustępować miejsca jawnej niewierze. Dla ateisty, nawrócenie Flew’a na jakąkolwiek wiarę w nadprzyrodzoność byłoby tak samo prawdopodobne jak irański prezydent Mahmoud „Izrael powinien zostać wymazany z mapy” Ahmadinejad świętujący Chanukę.
I dokładnie to się stało – nawrócenie Flew’a, nie Ahmadinejada. Pod koniec 2004 roku Flew przyznał, e zmienił zdanie i uwierzył, na podstawie dowodów naukowych, w jakiegoś Boga. Flew nie był chrześcijaninem, lecz deistą – co jasno wyraził:
„Myślę o Bogu bardzo różnym od Boga chrześcijan i dalekim od Boga islamu, ponieważ obaj są przedstawiani jako wszechmocni orientalni despoci, kosmiczni Saddamowie Husajnowie”, powiedział. „To może być osoba w sensie istoty, która ma inteligencję i cel, jak sądzę.”
Jak Mark Oppenheimer wyszczególnia w swoim artykule w New York Times Magazine z 4 listopada, zarówno zaangażowani ateiści jak i gorliwi wierzący zabiegali o Flew w ciągu trzech lat pomiędzy jego ogłoszonym nawróceniem a niedawną publikacją jego książki „There is a God: How the World’s Most Notorious Atheist Changed His Mind”. Flew był kiedyś gwiazdą dla ateistów; teraz jest symbolem dla religijnych, którzy pragną być kojarzeni z intelektualną wagą ciężką, która zbudowała karierę na używaniu rozumu do demontażu wiary – a teraz jest gotowa wykorzystać swoją potężną logikę, aby przedstawić argumenty za wiarą.
To, co zostało utracone w tej wojnie, według Timesa, to to, w co Flew faktycznie wierzył i czy nauka i filozofia przypisywana mu w „Jest Bóg” jest, w rzeczywistości, jego. Times kończy opowieść o wątłym, emerytowanym profesorze Uniwersytetu Oksfordzkiego, który prawdopodobnie został nakłoniony przez swoich religijnych współautorów i innych do zaakceptowania filozoficznych twierdzeń zawartych w jego rzekomo przełomowej książce, której znaczna część prawdopodobnie nie jest jego dziełem. (Być może lepszym tytułem byłoby: „Gdybym w to uwierzył”).
Wątpliwa przemiana Flew’a z ateisty w ewangelicznego chłopca z plakatu obnaża niezdarną, ale powszechną taktykę we współczesnych wojnach o Boga: argument przez skojarzenie. My, ateiści, znamy to zjawisko, które często przypomina absurdalne spostrzeżenie Billa O’Reilly’ego w jego niedawnej debacie z Dawkinsem (przewiń do 2:35, aby to zobaczyć): „Wskażę na najgorszych masowych morderców w czasach nowożytnych – Hitlera, Stalina, Mao i Pol Pota – wszyscy potwierdzeni ateiści, wszyscy ludzie, którzy chcieli wymazać religię”. Auć. Miejmy nadzieję, że umrę zanim ateizm doprowadzi mnie do ludobójczego szału. (Kliknij tutaj, aby zobaczyć szczegółową produkcję na temat spustoszenia, jakiego moi przodkowie dokonali na ludzkości.)
By być sprawiedliwym, ateiści są często winni podobnych głupich argumentów, włączając w to męczące twierdzenie, że dzisiejsi chrześcijanie podzielają tę samą wiarę co piętnastowieczni hiszpańscy inkwizytorzy – ekstremiści, którzy więzili, torturowali i zabijali osoby uznane za niewystarczająco katolickie. Co bardziej powszechne, zachodni muzułmanie i Żydzi są często łączeni z ich bardziej ekstremalnymi odpowiednikami prowadzącymi świętą wojnę na Bliskim Wschodzie, w podobny sposób, w jaki ateiści czasami łączą szalonych zamachowców z klinik aborcyjnych z niedzielnymi bywalcami kościołów.
Jak to jest najczęściej używane, celem argumentu przez skojarzenie jest wina przez skojarzenie: Ty masz zawstydzić mnie do przyjęcia religii jako sposobu na uratowanie mojej duszy przed moralnym bankructwem, które zniewoliło Stalina i Hitlera. Ja mam zawstydzić cię, byś myślał, że złudzenie, którego wymaga twoja umiarkowana wiara religijna, chroni fanatyków, którzy prowadzą świętą wojnę.
Ale w przypadku Flew’a, chrześcijanie odwrócili tradycyjny argument przez skojarzenie używany w wojnach o Boga: Przekształcili przekonania Flew’a, aby skojarzyć byłego ateistę ze swoją sprawą, zamiast używać ich do zawstydzania niewierzących. Przypadek Flew’a ilustruje jak głupi może być ten argument przez skojarzenie. Flew nie tylko nie jest chrześcijaninem, ale także otwarcie wyśmiewa wiarę tych, którzy używają go jako broni. Podobnie, rozważania Alberta Einsteina na temat Boga są często wykorzystywane do pogodzenia empiryzmu nauki z wiarą religii. I, podobnie jak w przypadku Flew, to, co Einstein miał na myśli, kiedy odnosił się do „Boga”, zostaje zaciemnione. (Dawkins daje przekonujący opis we wstępie do swojej książki „Bóg urojony”.)
Indeed, celem takiej praktyki jest wzmocnienie twojego twierdzenia nie poprzez argumentowanie jego zalet, ale poprzez wskazywanie na innych, którzy przypadkiem twierdzą to, co ty (lub twoi przeciwnicy) twierdzą. Na tym właśnie polega szaleństwo religijnego argumentu przez skojarzenia: na przeciąganiu liny, które nie mówi nic o tym, w co ludzie wierzą, ale kto w co wierzy.
A to prowadzi mnie do tego, co chciałem powiedzieć od jakiegoś czasu: Wiem, że Józef Stalin był ateistą, i nic mnie to nie obchodzi.