Szeroki strumień komentarzy „ekspertów” pozytywnie ocenił szanse rządu Borisa Johnsona na przyjęcie nowej, „jednonarodowej” polityki, która nada priorytet interesom wyborców z klasy robotniczej i społeczności „pozostawionych samym sobie” w północnej lub środkowej Brytanii. Patrick Dunleavy wylicza liczne przeciwstawne powody, by oczekiwać, że rząd ten będzie bardzo podobny do swoich konserwatywnych poprzedników, utrzymując inegalitarną politykę wewnętrzną ostatnich czasów.
Narodowe media brytyjskie i „komentatorzy” mają silny interes w przedstawianiu perspektyw rządu Borisa Johnsona jako wyznaczającego nowy kierunek w brytyjskiej polityce. Przepowiadanie tylko „więcej tego samego” sprzedaje mniej gazet. Nic więc dziwnego, że konserwatywne gazety maksymalnie skupiły się na nakreślaniu wyimaginowanych szczegółów polityki „świetlanej drogi” do złotej przyszłości, którą zwiastować będzie administracja Johnsona.
Jednakże sporo lewicowych, niezaangażowanych i akademickich głosów uznało również za prawdopodobne, że rząd Johnsona nada znacznie większą wagę polityce odbudowy przygnębionych części północnej i środkowej Anglii – tak, aby scementować i zachować na dłuższą metę możliwie tymczasowe poparcie byłych wyborców z „czerwonego pasa”. Argumentuje się, że wszystkich 47 posłów w zdobytych tym razem miejscach, a także wielu innych, wcześniej marginalnych torysów, zawdzięcza swoją pozycję w Parlamencie populistycznej zdolności Johnsona do dotarcia do publiczności wcześniej wrogo nastawionej do przekazu konserwatystów. Było to osobiste zwycięstwo premiera, osiągnięte w obliczu poziomu niezadowolenia netto z rządu wynoszącego -55%.
Nowa kohorta posłów będzie rzekomo potężnym lobby na rzecz interesów swoich wcześniej zaniedbanych społeczności, a ich głos będzie silnie współbrzmiał z instynktem premiera w kierunku bardziej interwencjonistycznego torysizmu „jednego narodu”, który przejawiał jako burmistrz Londynu i powtórzył w kampanii wyborczej. Konsekwencje polityczne, które miałyby z tego wyniknąć, obejmują zawarcie „łagodniejszej” umowy w sprawie Brexitu, bardziej korzystnej dla interesów producentów (w tym procesie „odprawiając” twardą prawicę z Europejskiej Grupy Badawczej), nowy i innowacyjny impuls dla polityki regionalnej oraz „łagodniejsze” stanowisko w sprawie usług publicznych i kwestii finansowania opieki społecznej.
Choć takie wizje hojniejszego konserwatyzmu i bardziej egalitarnej Wielkiej Brytanii mogą być czarujące, istnieje wiele powodów, dla których są one mało prawdopodobne – niektóre strukturalne, inne polityczne.
Bariery strukturalne
Systemy ekonomiczne, instytucjonalne i kulturowe Wielkiej Brytanii nakładają osiem głównych ograniczeń, które sprawiają, że zakres działań rządu jest ograniczony, co ośmiesza rzekomo „rewolucyjne” ambicje Dominica Cummingsa w zakresie zmiany polityki.
- Przygnębiające skutki gospodarcze Brexitu mogą nie być jeszcze widoczne dla większości wyborców, ale w biznesie i środowisku akademickim są już wyraźnie widoczne, stopniowo erodując PKB Wielkiej Brytanii, naszą atrakcyjność dla bezpośrednich inwestycji zagranicznych, zakres przyszłego wzrostu gospodarczego i zdrowość rządowej bazy podatkowej.
- Potrójna blokada podatków w manifeście torysów oznacza, że nie można przewidzieć żadnych podwyżek podatku dochodowego, National Insurance ani VAT w następnym Parlamencie. Proponowana niegdyś obniżka podatku dochodowego od osób prawnych została odpowiednio odrzucona (na razie). Rząd może jeszcze poczynić pewne postępy w realizacji obietnicy, aby amerykańskie firmy platformowe FAANG płaciły jakąś alternatywę dla podatku dochodowego od osób prawnych (wyrównując konkurencję dla firm działających tylko w Wielkiej Brytanii). Ale nie stanie się to w przypadku jakiejkolwiek umowy handlowej z USA. W połączeniu z wpływami stagnacji po Brexicie, zastój podatkowy będzie oznaczał ciągłą presję na budżety rządowe, zwłaszcza dotacje dla regionów i miejscowości.
- Całkowicie deadweight subsydiów dla rolnictwa i rybołówstwa zostanie przeniesiony do Wielkiej Brytanii po Brexicie. Ministrowie torysi już zobowiązali się do stałego finansowania do 2025 r. i będą pod ogromną presją zarówno zorganizowanych lobby, jak i swoich osobistych kręgów kontaktowych oraz interesów związanych z posiadaniem ziemi, aby zgodzić się na zwiększone płatności, o których wiedzą, że nie służą żadnemu celowi gospodarczemu.
- Zastąpienie wsparcia UE na badania i rozwój będzie bardzo trudne, nie mówiąc już o znalezieniu nowych pieniędzy, ponieważ Wielka Brytania zazwyczaj uzyskiwała znacznie więcej funduszy niż jej udział ludnościowy w wielu zaawansowanych technologicznie obszarach badań pionierskich. Utrata skali, doświadczenia i możliwości współpracy w projektach, a także przesunięcie procesu decyzyjnego z powrotem do Whitehall z większego profesjonalizmu ocen UE, będą miały negatywne skutki. Nieudana historia brytyjskiej polityki przemysłowej pokazuje, że decydenci z jednego kraju są szczególnie skłonni do kupowania zgubnego „techno-nacjonalizmu”, który zazwyczaj kończy się nie hukiem, ale kaprysem. Sprowadzanie „ekspertów” biznesowych z uszczuplonej (i w dużej mierze przegranej) bazy produkcyjnej Wielkiej Brytanii (jak proponuje Cummings) pogorszy sytuację, tak jak to już ma miejsce na uniwersytetach (które same są obecnie prawdopodobnie jednymi z najsilniejszych podmiotów gospodarczych w Wielkiej Brytanii).
- Większość poprzednich strategii „przemysłowych” (i wszystkie scjentystyczne fantazje Cummingsa na temat przyszłego wzrostu) ignorują oczywisty fakt, że Wielka Brytania jest obecnie w 80% gospodarką usługową. Dlatego nawet gdyby odrodzenie produkcji było możliwe, nie ma to znaczenia dla miejsc pracy i kondycji największych sektorów gospodarki. Usługi podążają za konsumentami, a więc nie oprą się sile przyciągania dominującego południowego wschodu i Londynu. Exodus najzdolniejszych i najbardziej przedsiębiorczych ludzi z peryferyjnych regionów Wielkiej Brytanii nie jest jeszcze na taką skalę jak na Łotwie (która od 1990 roku straciła 23% swojej populacji). Ale skutki dla morale edukacyjnego oraz kultury przedsiębiorczości i obywatelskiej są słabe.
- W dziesiątkach miast Midlands i północnych trzech największych lokalnych pracodawców to organizacje państwowe – szpital ogólny NHS, władze lokalne i uniwersytet. Często są one jedynymi lokalnymi ośrodkami wiedzy specjalistycznej na temat tego, jak zarządzać dużymi organizacjami w morzu małych firm z ograniczonym kapitałem i horyzontami czasowymi oraz mnóstwem pracowników na własny rachunek. Jednak ministrowie i posłowie torysów przez długi czas ignorowali lub oczerniali menedżerów sektora publicznego, przekonani, że nie mają oni nic do wniesienia do lokalnego biznesu lub rozkwitu organizacji.
- Amazon (i inni dostawcy cyfrowi) będą nadal zjadać firmy z głównych ulic i te zależne od ruchu pieszych, chyba że rząd podejmie drastyczne działania w celu zrównoważenia podatków lub regulacji ich obecnych operacji. Ministrowie mogą próbować walczyć z wydrążeniem większości przygnębionych centrów miast poprzez uwolnienie ograniczeń w zakresie planowania na byłych nieruchomościach komercyjnych. Ale to zwykle tylko rozszerza obszary mieszkalne i sprzyja większej urbanizacji przez władze lokalne – nie robi nic, aby zróżnicować lub wzmocnić bazę zatrudnienia.
- Nowy rząd ma niewiele znaczących polityk regionalnych lub opartych na miejscu, z których może czerpać – nie ma „magicznego garnka” sprawdzonych strategii, które nie zostały już wypróbowane. A konserwatywni ministrowie są często wrogo nastawieni do tych strategii, które mają najlepsze zapisy pracy – takich jak przebudowa prowadzona przez sektor publiczny, rozwój „dzielnic kulturalnych” w celu energetyzacji miast lub umożliwienie lokalnym obszarom wyrzeźbienia ich własnych charakterystycznych ścieżek rozwoju różnych „okręgów przemysłowych” z gospodarką aglomeracyjną – zawsze anatema również dla Whitehall.
Polityczne powody faworyzujące standardową politykę torysów
Wyobraźmy sobie przez chwilę, że żyjemy w dobrze finansowanym i dobrze umocowanym państwie brytyjskim, z kwitnącą gospodarką i bazą podatkową. Wciąż istnieją liczne polityczne powody do sceptycyzmu co do tego, czy rząd torysów mógłby nawet wtedy realizować z Whitehall politykę „jednego narodu”, tak chętnie tropioną.
- Nowi konserwatywni posłowie będą mieli niewielką siłę politycznego przebicia w porównaniu z ustalonymi hierarchiami partii torysów i grupy parlamentarnej. Nieobeznani z zawiłymi ścieżkami Erskine’a Maya, będą musieli spędzić pierwsze dwa lata na uczeniu się, jak poruszać się po Westminsterze. Jako posłowie „marginalni” ich kariera w Parlamencie będzie prawdopodobnie krótka, a ich wpływ na kształtowanie polityki niewielki, ponieważ będą musieli poświęcić większość czasu na „pielęgnowanie” pozycji swojego okręgu wyborczego. Jeśli później okaże się mało prawdopodobne, że utrzymają swoje mandaty, „realpolitik” torysowskiej polityki władzy jeszcze bardziej ograniczy ich wpływy. Ich tymczasowe głosy mogą łatwo zostać zdyskontowane do zera, jeśli i tak są przewidywalnie na drodze do odejścia z polityki.
- Johnson ma teraz niewielką swobodę manewru, aby zreorganizować swój obecny gabinet złożony z „ekstremistów” Brexitu. Przecieki sugerują, że dokona kilku natychmiastowych zmian, aby dotrwać do 31 stycznia, czyli do daty „wyjścia” Wielkiej Brytanii. Następnie w lutym 2020 r. ogłosi „Mission Accomplished” i zlikwiduje (beznadziejny) Departament ds. Wyjścia z UE (przenosząc większość uprawnień do Cabinet Office, gdzie powinny one być przez cały czas). Według Sunday Times, może on również połączyć Departament Rozwoju Międzynarodowego z Foreign Office (chociaż to nie zadziałało wcześniej). I może on wchłonąć (również udowodnione beznadziejne) Departament Handlu Międzynarodowego do Departamentu Biznesu. Być może funkcja imigracyjna może zostać odebrana (dysfunkcyjnemu) Home Office i przekazana nowemu, jednoogniskowemu ministerstwu. We wszystkich tych planach zauważcie, że dominująca orientacja jest na zewnątrz, do świata handlu, gdzie Wielka Brytania będzie desperacko potrzebować nowych rynków, aby zastąpić straty spowodowane Brexitem, a nie do wewnątrz, aby wyrównać warunki życia w Wielkiej Brytanii.
- Skrajnie prawicowa agenda jest wciąż żywa wśród konserwatywnych elit. Myślenie kryjące się za wewnątrzpartyjnym manifestem Britannia Unchained z 2012 roku jest żywe i ma się dobrze, a większość obecnego gabinetu to zdecydowani zwolennicy radykalnego antyestatystycznego myślenia. Od połowy lutego, bezpieczni na swoich stanowiskach, ci ministrowie gabinetu, którzy mogą przetrwać w swoich fotelach, staną się baronami we własnych departamentach – wolnymi, by realizować swoje plany pod ograniczonym radarem Numeru 10. Z dawnymi zwolennikami Remainerów w szeregach Konserwatystów, albo wyrzuconymi przez przedwyborcze zagrywki Johnsona, albo złapanymi w „spiralę milczenia”, która całkowicie odsunęła na bok liberalne głosy Torysów, zadanie prawicy w usztywnieniu polityki pro-prywatyzacyjnej nigdy nie było łatwiejsze. Mogą oni również korzystać ze znacznego poparcia wśród nowej fali torysowskich posłów, z których wielu zradykalizowało się do uproszczonych poglądów ideologicznych w wyniku długiej walki z przeciwnościami losu w swoich miejscowościach.
- Wszystkie frakcje torysów szczególnie nastawiły się przeciwko rozwiązaniom „przedsiębiorczego państwa”, więc trudno będzie skłonić ich do uznania potrzeby konstruktywnego rozwoju (i własności) infrastruktury ze środków publicznych lub sponsorowania przez państwo badań poprzedzających współpracę, istotnych dla brytyjskiej gospodarki usług (a nie jakiegoś renesansu przemysłu/nauki, który nigdy nie nastąpi).
- Służba cywilna będzie rozproszona przez pilne i trudne prace związane z wdrożeniem Brexitu. Do kwietnia 2020 r. będzie 27 000 urzędników służby cywilnej, którzy nie będą robić nic innego, tylko pracować nad związanymi z Brexitem zmianami w systemach administracyjnych i informatycznych. Jesienią 2019 r. operacja Yellowhammer (przygotowywanie się do przerwanego przez Johnsona i Cummingsa „twardego Brexitu”) zmarnowała miliony funtów na działania, które nigdy nie zostały wdrożone, wciągając tysiące urzędników służby cywilnej z całego spektrum departamentów (i z całego świata). Dodajmy to marnotrawstwo do trzech lat zastoju politycznego, który spowodował już Brexit, a postaustrojowe państwo brytyjskie jest wyjątkowo kruche i niezdolne do zapewnienia podstawowych funkcji – jak żywo zilustrowała chroniczna bezczynność Whitehall leżąca u podstaw katastrofy Grenfell Tower w 2017 r.
- Większość brytyjskich premierów fascynuje się kroczeniem po światowej scenie, tak jak Tony Blair zrobił to na zgubę swoich własnych rządów. W prawicowych jadłodajniach i think-tankach Londynu wciąż jest wielu torysowskich ministrów i posłów z obsesją na punkcie „projekcji siły” za granicę – stąd dwa brytyjskie lotniskowce (z prawie żadnym z niezbędnych niszczycieli ochronnych), których Cummings tak bardzo nienawidzi. Ponieważ Wielka Brytania nie może właściwie nic zrobić sama na arenie międzynarodowej, wiele zależy od decyzji podejmowanych przez USA. Jak na razie Trump unika większości zamorskich przygód (poza ponownym wysłaniem wojsk do Arabii Saudyjskiej, mimo negatywnych konsekwencji ostatniej takiej próby). Jest jednak prawdopodobnie tylko kwestią czasu, kiedy hierarchia w Ministerstwie Obrony Narodowej, pragnąca wznowić wielkie wydatki, zainicjuje jakieś nowe zaangażowanie (poza obecną rolą w Syrii). Czy Johnson będzie chciał skupić się na przyziemnych sprawach krajowych, opierając się głosom syren, aby zmaksymalizować „wagę Wielkiej Brytanii na świecie”, albo u boku USA, albo być może Francuzów?
- Johnson będzie mniej widoczny na scenie światowej niż jakikolwiek premier w ostatnich dekadach. Wszystkie spotkania Rady Europejskiej zostaną za jednym zamachem usunięte z jego kalendarza, a na spotkaniach G7 i G20 będzie on kołem zapasowym na poziomie kanadyjskim, zredukowanym do zabiegania w korytarzach o umowy handlowe i objeżdżania regionów, w których brytyjski handel jest z natury ograniczony przez odległość geograficzną. Jego pokusa przeciwdziałania marginalizacji Wielkiej Brytanii przez jakąś dramatyczną (wczesny styl Churchillian) przygodę będzie silna.
- Kadencja rządu będzie trwała sześć do osiemnastu miesięcy mniej niż pięć lat. Ponieważ wybory odbyły się w grudniu, Johnson ma w rzeczywistości tylko maksymalnie cztery i pół roku u władzy – do maja/czerwca 2024 roku. Ale zwlekanie z wyborami tak długo grozi tym, że rząd będzie musiał je przeprowadzić, gdy jego popularność spadnie. Najpóźniej w 2022 roku premier odzyska kontrolę nad terminem wyborów, ponieważ ustawa Nicka Clegga o wyborach na czas określony zostanie ostatecznie zlikwidowana. Tak więc, podobnie jak większość rządów poprzednio trwał tylko cztery lata w ramach notional pięcioletniej kadencji, więc nie będzie silne naciski na premiera, aby uniknąć ryzyka „lame duck” ostatni rok, wracając do wyborców po zaledwie trzy i pół roku – w maju / czerwcu 2023.
Zakładając, że niektóre inicjatywy polityki regionalnej rzeczywiście się stało, będą ledwo zaczęły działać do tego czasu. Prawdopodobnie nawet zobowiązanie NHS nie przyniesie jeszcze zauważalnie korzystnych rezultatów. Tak więc bodźcem dla rządu będzie zamiast tego priorytetowe traktowanie „łatwego zwycięstwa” postępu w „głośnych” kwestiach w celu umocnienia swojego głównego poparcia – poprzez ograniczenie imigracji, dłuższe zamykanie przestępców w więzieniach, załatanie kilku milionów dziur w drogach i wywieszenie flagi na rzekomo „mało ryzykownej” przygodzie wojskowej za granicą. Rząd Johnsona będzie więc w przeważającej mierze przypominał swoich torysowskich poprzedników.
About the Author
Patrick Dunleavy (@PJDunleavy) jest profesorem nauk politycznych i polityki publicznej na Wydziale Rządowym w LSE, a także profesorem stulecia w Instytucie Zarządzania i Analizy Polityki na Uniwersytecie w Canberze. Jego najnowsze książki to The UK’s Changing Democracy (LSE Press, 2018) , która jest bezpłatna do pobrania; The Impact of the Social Sciences (Sage, 2014) ; i Growing the Productivity of Government Services (Elgar, 2013) .