Dwa lata temu, kiedy internetowy fandom przechodził szczególnie agresywną fazę, piosenkarka Alessia Cara wystąpiła przeciwko stansom. „Ten cały świat kultury stanów, podczas gdy jest niesamowity i wspaniały i łączący wiele czasu, może być bardzo raniący”, napisała na Instagramie. O ile można było wczuć się w Carę, jej zaskoczenie, że obsesyjne armie fanów mogą być zgubne, wydawało się osobliwe, podobnie jak kolejne nagłówki, takie jak „Is Stan Culture Toxic?” i „The Dark Side Of Stan Culture”. Zjawisko, które opisywały – zastraszanie, uciszanie, groźby – było wystarczająco realne, ale z pewnością wskazówka tkwiła w nazwie. Czyż oryginalny Stan Eminema nie był brutalnym, zaburzonym człowiekiem, który popełnił morderstwo-samobójstwo? Czy ten pomysł nie był mroczny i toksyczny od samego początku? Jak słowo traci swoje znaczenie, a potem odnajduje je na nowo?
„Stan” kończy 20 lat. Piosenka po raz pierwszy pojawiła się na The Marshall Mathers LP Eminema w maju 2000 roku, ale nie została wydana jako singiel aż do 21 listopada, zdobywając szczyt brytyjskiej listy przebojów w tygodniu poprzedzającym Boże Narodzenie. „Stan” jest nadal uważany za arcydzieło Eminema jako autora piosenek i gawędziarza, a wszystko zaczęło się, o dziwo, od romansu Gwyneth Paltrow z 1998 roku Sliding Doors. Producent Mark „The 45 King” James usłyszał piosenkę „Thank You” nieznanej angielskiej piosenkarki Dido w reklamie telewizyjnej filmu i usłyszał potencjał samplingu. Nagrał ją z telewizora, oddzielił depresyjną zwrotkę od pocieszającego refrenu i stworzył z niej hip-hopowy loop. W „Thank You” Dido śpiewa o złym dniu, który ma zostać odwrócony przez miłość; w ośmiolinijkowej pętli Jamesa opisuje ona szary, wilgotny czyściec jednego złego dnia po drugim.
Utwór Jamesa trafił na taśmę z potencjalnymi bitami, którą pewnego dnia Eminem puścił w swoim samochodzie. Jeden z tekstów Dido, „Your picture on my wall, it reminds me that it’s not so bad”, przywodził na myśl fanów, którzy zjechali się na niego po sukcesie jego debiutu z 1999 roku, The Slim Shady LP, pisząc niepokojąco intensywne listy od fanów i oblegając jego dom w Detroit. Co by było, gdyby zdjęcie na ścianie nie przedstawiało kochanka, ale celebrytę? Co by było, gdyby piosenka była wewnętrznym monologiem udręczonego fana? Widział, jak cała ta historia rozwija się w jego głowie niczym film. „Wiele razy, kiedy piszę piosenki, widzę wizje wszystkiego, co piszę”, powiedział później na stronie internetowej Genius, poświęconej tekstom piosenek. „To była jedna z nich.”
Eminem myślał o niebezpieczeństwie, jakie stanowią fani (Madonna i Björk były dwiema gwiazdami, których agresywni prześladowcy trafili do wiadomości publicznej w latach 90-tych), ale także o tendencji fanów i dziennikarzy do brania krzykliwych tekstów piosenek zbyt dosłownie: Marilyn Manson został absurdalnie obwiniony o zainspirowanie dwóch uczniów, którzy zabili 13 osób w Columbine High School w kwietniu 1999 roku. Piosenka może być korektą Eminema dla słuchaczy i krytyków: nie dajcie się ponieść. „To coś w rodzaju wiadomości dla fanów, aby dać im znać, że wszystko, co mówię, nie powinno być brane dosłownie”, powiedział MTV w tym czasie.
„Stan” łączy w sobie wyrywający z rąk twist opowiadania O Henry’ego z chorobliwym melodramatem „płyty śmierci” z lat 60-tych, takiej jak „Leader of the Pack” Shangri-Las. Nawet jak na rok 2000, jego struktura epistolarna była dziwnie staroświecka. Stan pisze listy ręcznie, zamiast pisać maile, a James wykorzystuje swoje bazgranie jako efekt dźwiękowy. Jest to solidny dramat w trzech aktach, plus epilogue.
Na początku, Stan jest dość sympatyczny charakter: nieszczęśliwy, niepewny młody człowiek, niespokojny o zbliżającym się ojcostwie, który pragnie uznania od swojego idola. W drugiej zwrotce staje się bardziej gniewny i potencjalnie niebezpieczny, gdy ujawnia szczegóły autodestrukcji i przemocy w rodzinie. Potrzebuje Eminema, by uratował go przed nim samym: „I can relate to what you’re saying in your songs / So when I have a shitty day, I drift away and put ’em on/ Cos I don’t really got shit else”. W trzeciej zwrotce Stan zrezygnował z pisania i nagrywa swoją ostatnią wiadomość ze swojego samochodu, z krwiobiegiem pełnym wódki i dopalaczy i ciężarną dziewczyną związaną w bagażniku. Obwinia milczenie Eminema za to, co ma zamiar zrobić. W końcu Eminem odpowiada z troską na listy, które z opóźnieniem przeczytał, ale zdaje sobie sprawę, że jest już za późno, bo ich autorem jest człowiek, o którym słyszał w wiadomościach. „Damn.”
Trwający prawie siedem minut „Stan” był idealnym punktem centralnym albumu zainspirowanego rozbijającym głowę doświadczeniem natychmiastowej sławy i sławy, ale Eminem nie widział go jako hitu. „Kiedy to pisałem, pomyślałem sobie: 'Ludzie będą mieli tego dość, bo to trwa tak długo'”, powiedział Geniusowi. W rzeczywistości, zarówno pełna napięcia narracja, jak i robiący karierę hak Dido okazały się nie do odparcia. Co więcej, piosenka sprawiła, że krytycy, którzy mieli ambiwalentny stosunek do trollowatych prowokacji Eminema, zaczęli myśleć jeszcze raz. Kiedy Elton John wziął na siebie rolę Dido podczas występu na rozdaniu nagród Grammy w 2001 roku, nie tylko położył kres młodzieńczemu używaniu homofobicznych obelg przez rapera, ale dał mu błogosławieństwo klasycznego rocka. „Stan” pokazał światu, że obleśny klasowy klaun ma prawdziwą głębię, a krytyk literacki Giles Foden posunął się tak daleko, że porównał go do Roberta Browninga, „wiktoriańskiego mistrza przebiegłej ironii”. Eminem już nigdy nie stworzył tak niesamowicie doskonałego utworu i dobrze o tym wiedział, często odwołując się do „Stana” na późniejszych albumach. W sequelu „Bad Guy” z 2013 roku młodszy brat Stana, Matthew, dokonuje zemsty. Na „Walk On Water” z 2017 roku, Eminem odzyskuje siły po ataku niepewności, przypominając sobie: „Bitch, I wrote 'Stan’.”
Do tego czasu postać była mocno osadzona w języku popkultury i kultury internetowej. Raper Nas uczynił ze Stana rzeczownik rodzajowy, gdy obraził Jaya-Z w swoim utworze disowym „Ether” z 2001 roku („You a fan, a phony, a fake, a pussy, a stan”), ale słowo tak naprawdę nie przyjęło się, zarówno jako rzeczownik, jak i czasownik, aż do nasyconych mediami społecznościowymi lat 2010, i dopiero w 2017 roku weszło do Oxford English Dictionary: „nadgorliwy lub obsesyjny fan konkretnego celebryty”. Często przyjmuje się, że jest to portmanteau słów „stalker” i „fan”, choć nie jest jasne, czy było to intencją Eminema, czy tylko zgrabnym zbiegiem okoliczności. Co dziwne, „stan” był przez kilka lat używany łagodnie i z dumą, tak jakby piosenka Eminema nigdy nie istniała. Pomyśl o frazach takich jak „Nie mamy wyboru, ale stan” lub „We stan a true queen”. Wprowadzenie Atlantic z 2014 roku do „stanbases” miało typowo wesoły, mrugający ton. Obsesyjny fandom został zelżony, ale zawsze istnieli fani, których zachowanie było bardziej złowrogie i było tylko kwestią czasu, kiedy wysuną się na pierwszy plan.
W czym ci agresywni stani przypominają Stana? Nie piszą listów, to na pewno, nie są też samotni. Oni grawitować zamiast do platformy, gdzie mają najlepsze szanse na snagging ich bohaterów uwagę i łączenia z duchami pokrewnych, stąd narodziny „Twitter stan”. Inną różnicą jest to, że skupiają swoją wściekłość na ludziach, którzy ośmielają się obrażać celebrytów, od dziennikarzy po rywalizujące z nimi gwiazdy, a nie na samych celebrytach. Samozwańczy fani Lany Del Rey, Taylor Swift, Nicki Minaj i BTS nękali pisarzy na Twitterze za dość łagodną krytykę swoich bohaterów, z groźbami gwałtu i śmierci w standardzie. Fani Ariany Grande dręczyli nawet jej byłego chłopaka, Pete’a Davidsona, dopóki nie błagała ich, by przestali. Największa gwiazda nie może nawet ponarzekać na złą recenzję bez zwołania tłumu samozwańczych mścicieli. Nie chodzi tu, jak w piosence Eminema, o miłość skwaśniałą do nienawiści; chodzi o miłość jako usprawiedliwienie dla nienawiści – licencję na zastraszanie. Choć niektórzy używają agresywnego fandomu do wyrażenia osobistego nieszczęścia, masowo promieniują radosną żądzą krwi, tak jakby rozerwanie kogoś na strzępy za złą recenzję lub nieuprzejmą uwagę było zarówno sportem, jak i krucjatą. „Widziałem, jak stan Twitter żartuje z ataków w Manchesterze, niedawnego przedawkowania Demi Lovato, koloru skóry Beyoncé, wyglądu Noah Cyrusa” – powiedział Guardianowi jeden z członków stan Twitter w 2018 roku.
Jeszcze bardziej pokręcona gałąź kultury stan rekrutuje fandom do wojny kulturowej przeciwko różnorodności. Star Wars: The Last Jedi i całkowicie kobiecy remake Ghostbusters zostały zinterpretowane jako „woke” obelgi dla „prawdziwych” fanów tych franczyz, w większości białych i męskich, a zatem zasługiwały na rozdrobnienie na Twitterze, YouTube i Rotten Tomatoes, wraz z osobami takimi jak reżyser Rian Johnson i aktor Kelly Marie Tran. Tego rodzaju standom pokrywa się z internetową kulturą alt-right, gdzie brutalne ataki i ironiczne memy są często nierozerwalne. To wszystko jest żartem, dopóki nim nie jest.
Co więc robiłby ktoś taki jak Stan w 2020 roku? Z pewnością nie czułby się już samotny. Mógłby należeć do Twitterowej milicji fanów Eminema, wyładowując się poprzez obraźliwe memy na krytyku za wystawienie najnowszemu albumowi rapera oceny 5.8 w serwisie Pitchfork. Albo, biorąc pod uwagę, że jest on niespokojnym, pełnym urazy, mizoginistycznym młodym białym mężczyzną, istnieje bardziej mroczny scenariusz. Być może zamiast tego zadawałby się z rasistami i incelami na forach takich jak 8chan, pławiąc się w brutalnych teoriach spiskowych i szalejąc przeciwko kobietom. Eminem mógł nie przewidzieć, że słowo „stan” stanie się synonimem internetowego fandomu, ale ostrzegał nas, że nie skończy się to dobrze: „Cieszę się, że cię inspiruję, ale Stan, dlaczego jesteś taki szalony?”
Teraz czytaj
Gary Numan: 'Okłamywanie opinii publicznej przez polityków powinno być przestępstwem’
Nile Rodgers: 'Jeśli masz talent, to posłucham, co masz do powiedzenia’
Jon Bon Jovi: 'Nigdy nie wrócę do Buffalo w Nowym Jorku’
.