Każdego roku Ziemia jest uderzana przez około 6100 meteorów wystarczająco dużych, aby dotrzeć do ziemi, lub około 17 każdego dnia, badania ujawniły.
Znakomita większość z nich spada niezauważona, w niezamieszkane obszary. Ale kilka razy w roku, kilka ląduje w miejscach, które przykuwają większą uwagę.
Trzy miesiące temu, na przykład, mała asteroida prawdopodobnie o wielkości minivana, przemknęła po południowym niebie i eksplodowała nad zachodnią Kubą, obsypując miasto Viñales spadającymi skałami, z których część podobno wylądowała na dachach.
Nikt nie został ranny, ale było to przypomnienie, że tak jak nie jest bezpiecznie odwrócić się plecami do oceanu w obawie przed zmyciem do morza przez niezwykle dużą falę, zagrożenia kosmiczne są również w stanie złapać nas z zaskoczenia.
Aby obliczyć, jak często zdarzają się takie upadki meteorów, Gonzalo Tancredi, astronom z Uniwersytetu Republiki w Montevideo w Urugwaju, zbadał bazę danych raportów o incydentach, odkrywając, że w ciągu ostatnich 95 lat ludzie bezpośrednio zaobserwowali 95 takich zdarzeń – średnio około ośmiu rocznie.
Aby dowiedzieć się, jak wiele innych występuje bez obserwacji, Tancredi zauważył, że ludzie zajmują tylko niewielki ułamek powierzchni Ziemi – około 0,44% jej powierzchni lądowej lub 0,13% jej całkowitej powierzchni.
To oznacza, że na każde uderzenie, które jest faktycznie widziane przez kogoś, kolejne 770 rozpryskuje się w morzu lub spada na pustyni, w lesie lub w innych miejscach tak odległych, że nikt nie widzi, że to się dzieje.
„Niektóre miejsca na Ziemi są bardzo zaludnione” – mówi Tancredi – „ale większość miejsc jest bardzo słabo zaludniona.”
Tancredi zaczął się zastanawiać, czy takie uderzenia mogą występować w rojach. Zastanawiał się, w rzeczywistości, czy istnieje pora roku, w której szanse na bycie uderzonym przez spadającą skałę – jakkolwiek niskie, średnio – mogą być podwyższone.
Nie jest to szalony pomysł. Wiemy na przykład, że najmniejsze meteory – o wiele za małe, by dosięgnąć ziemi – często pojawiają się podczas deszczy meteorów, takich jak Perseidy, Orionidy i Gemonidy, które oczarowują obserwatorów nieba kilka razy w roku.
Czy metrowej wielkości skały, wystarczająco duże, by ich fragmenty dosięgły ziemi, również mogą czaić się w tych corocznych wydarzeniach lub w inny sposób powtarzać się?
Odpowiedź, którą Tancredi podał niedawno na Międzynarodowej Konferencji Obrony Planetarnej Akademii Astronautyki (IAAPDC) w College Park, Maryland, USA, brzmi zdecydowanie nie.
„Upadki są losowe w ciągu całego roku”, mówi. „Nie ma żadnej szczególnej daty w roku, aby być na zewnątrz z kaskiem.”
Nie, że bycie uderzonym w głowę przez skały wielkości piłki baseballowej jest jedynym sposobem, w jaki przestrzeń może się do nas zakraść.
Naukowcy twierdzą, że odwzorowali orbity zdecydowanej większości potencjalnych „zabójców dinozaurów” asteroid na orbicie bliskiej Ziemi.
Jednakże Duncan Steel, naukowiec kosmiczny, który mieszka w Wellington w Nowej Zelandii, ale pracuje dla NASA-Ames Research Centre w Kalifornii, powiedział IAAPDC, że twierdzenie to było „trochę oszustwem”.
„Pod względem dino-zabójców znaleźliśmy tylko maleńki ułamek”, powiedział.
Powód, dodaje, jest taki, że nieznana liczba potencjalnie niebezpiecznych asteroid nie znajduje się na orbitach bliskich Ziemi. Raczej są one na wydłużonych orbitach, które zapętlają się daleko w zewnętrznym Układzie Słonecznym, a następnie nurkują z powrotem w kierunku Ziemi, w którą mogą kiedyś uderzyć.
„Większość jest w tych gigantycznych orbitach nie zamierzamy ich znaleźć na 20-letniej lub 50-letniej ramie czasowej”, wyjaśnia.
To powiedziawszy, tylko 66 takich asteroid zostało jeszcze znalezionych, a każda z nich ma tylko jedną na dwa miliardy do trzech miliardów szans na uderzenie w planetę na którymkolwiek z jej pięciu do 20-letnich przejść wokół Słońca.
„Jak duże zagrożenie uderzenia to reprezentuje, zależy od wielkości populacji”, dodaje Steel.
Jeszcze trudniejsze do obliczenia ryzyko, powiedział Yudish Ramanjooloo, postdoktorant obiektów bliskich Ziemi na Uniwersytecie Hawajskim w Honolulu, pochodzi z niedawno odkrytej klasy komet znanych jako komety Manx.
Nazwane dla kotów Manx, są to komety tak nieaktywne, że nie produkują widocznych ogonów. W rzeczywistości, mówi Ramanjooloo, ich aktywność jest pięć do sześciu rzędów wielkości niższa niż typowych komet.
Jak normalne komety, jednakże, nurkują one głęboko do wewnętrznego Układu Słonecznego z początków daleko poza orbitą Plutona, i prawdopodobnie blisko granicy przestrzeni międzygwiezdnej.
To oznacza, że kiedy do nas docierają, nadlatują mocno i szybko. Ich brak lotnych cząstek tworzących ogon oznacza również, że są skaliste i gęste, zdolne do uderzenia z ogromną ilością energii.
Co gorsza, brak ogonów sprawia, że trudno je dostrzec, dopóki nie znajdą się praktycznie nad nami. Jeśli szukasz scenariusza filmu katastroficznego, kometa Manx, niewidoczna aż do mniej niż miesiąca przed uderzeniem, może być tak dobra, jak to tylko możliwe.
„Myślę, że komety Manx będą miały bardzo krótki czas ostrzegania i uderzą w nas mocno,” mówi Ramanjooloo.
Może to właśnie one, a nie spadające gruzy jak te, które zagrzechotały w Viñales, są prawdziwymi falami trampek z kosmosu.